wała tyle trudu dla wyszukania tych nędznych kwitancyj.
— O! ja je przecież muszę znaleźć! rzekła.
W samej rzeczy, następnego zaraz piątku Karol wciągając buty w ciemnym gabinecie, gdzie był skład jego rzeczy, namacał kartkę papieru pomiędzy skórą i skarpetką, wydobył ją i przeczytał:
„Odebrano, za trzy miesiące lekcyj, nadto za różne dostawy, sumę 65 franków.
nauczycielka muzyki”.
— Jakim to u dyabła sposobem dostało się do mojego buta?
— Musiało zapewne wypaść ze starego pudła od rachunków, które stoi na brzegu deski, objaśniła męża Emma.
Od tej chwili życie jej stało się jednem pasmem kłamstw, któremi osłaniała miłość swoją, jakby dla jej ukrycia.
Kłamstwo stało się dla niej potrzebą, przyjemnością, manią, tak dalece, że kiedy opowiadała że szła prawą stroną ulicy, można się było założyć, że szła lewą.