Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/505

Ta strona została przepisana.

Udała się do niego z całą na pozór swobodą.
— Czy widzisz pan co mnie spotyka? To zapewnie żart niewczesny!
— Wcale nie.
— Jakto?
Lheureux stanął przed nią ze skrzyżowanemi ramiony i rzekł lekceważąco:
— Czy kochana pani myślałaś że ja do końca świata będę jej dostarczycielem i bankierem dla miłości Pana Boga? Muszę raz przecie swoje odebrać! Bądźmyż sprawiedliwymi!
Ona się oburzyła na wysokość sumy.
— Hm! tem gorzej dla pani! Trybunał ją przyznał! jest wyrok prawomocny! doręczono go pani! Zresztą, to nie ja, to Vinçart.
— Czy pan nie mógłbyś?...
— O nie! ja nic już nie mogę!
— Lecz... jednakże... pogadajmy.
Plątała się, utrzymywała że o niczem nie wiedziała, że to spadło na nią niespodzianie.
— A kto temu winien? rzeki Lheureux, oddając jej szyderski ukłon. Podczas gdy ja pracuję jak wół, pani sobie używasz...
— Ach! tylko bez morałów!
— To nigdy nie zawadzi, odparł.