Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/549

Ta strona została przepisana.

Ona tymczasem myślała sobie że skończyła już wreszcie ze wszystkiemi zdradami, podłościami i nieskończonemi pragnieniami, które ją udręczały. Dla nikogo już teraz nie miała nienawiści; mroczne jakieś zamieszanie myśli jej plątało, i ze wszystkich ziemskich odgłosów słyszała tylko urywane żale swego biednego serca, ciche i niewyraźne, jak ostatnie echo oddalającej się muzyki.
— Przyprowadźcie mi moją córkę, rzekła unosząc się na łokciu.
— Nie jest ci gorzej, prawda? zapytał Karol.
— Nie, nie!
Dziewczynka przybyła na rękach Felicyi, w długiej nocnej koszulce, z pod której wyglądały bose jej nóżki, zaspana i poważna. Oglądała się zdumiona po pokoju w nieładzie będącym i mrużyła oczy olśnione blaskiem świec, które wszędzie były porozstawiane. Przypomniały jej się zapewne noworoczne lub środopostne poranki, kiedy wybudzona także przededniem, przychodziła do łóżka matki przy świecach po swoje podarunki, bo zaczęła się pytać.
— Gdzież to jest, mamo?
A gdy wszyscy milczeli, dodała:
— Nie widzę mego trzewiczka!