Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/553

Ta strona została skorygowana.

czarny surdut, którego poodpinane wyłogi spadały na ręce jego pulchne i bardzo piękne, chociaż nigdy nie nosił rękawiczek, jak gdyby dla skorszego niesienia pomocy spotykanym nędzom. Niedbający o krzyże i ordery, o tytuły i stopnie akademickie, gościnny, hojny, prawdziwy ojciec dla biednych i cnotliwy sam o tem nie wiedząc, byłby niemal za świętego uchodził, gdyby satyryczny dowcip nie kazał go się obawiać jak szatana. Spojrzenie jego ostrzejsze od lancetów, któremi się posługiwał, sięgało ci w głąb duszy i wydobyło każde kłamstwo z pod jego krętarskich obsłonek. I tak szedł przez życie opromieniony tą dobrotliwą powagą jaką nadaje przeświadczenie o wielkiej zdolności, majątek niezależny i czterdzieści lat nieskazitelnej i pożytecznej pracy.
Od samego progu zmarszczył brwi, rzuciwszy okiem na trupią twarz Emmy, która leżała na wznak z otwartemi usty. Potem, słuchając na pozór objaśnień Canivet’a, przesuwał wskazujący palec pod nosem i powtarzał:
— To dobrze, to dobrze.
Przytem jednak zrobił powolny ruch ramionami. Bovary to spostrzegł: spojrzeli na siebie, i ten człowiek, tak wszakże obyty z widokiem cierpień,