Siędząc w jednej ze stalli chóru, obok siebie, widzieli przechodzących koło siebie tam i napowrót trzech śpiewaków zawodzących psalmy. Ksiądz Bournisien, uroczyście przybrany, śpiewał cienkim głosem; oddawał pokłon ołtarzowi, wyciągał ramiona, podnosił ręce w górę. Lestiboudois kręcił się po kościele z fiszbinową żerdzią; trumna spoczywała na katafalku pomiędzy czterema rzędami świec woskowych. Karol miał chęć wstać i pogasić je.
Usiłował jednak obudzić w sobie wiarę; uciec się do nadziei przyszłego życia w któremby ją mógł odnaleść. Wyobrażał sobie że wyjechała w podróż, bardzo daleko, od dawna. Ale kiedy pomyślał że się znajdowała tam, zamknięta, że wszystko było skończone, że ją zakopią w ziemię, ogarniała go wściekłość dzika, rozpaczliwa. Chwilami zdawało mu się że nic nie czuje, i lubował się tem złagodzeniem swej boleści, wyrzucając sobie przytem że jest nędznikiem.
Usłyszano na kamiennej posadzce jakby miarowe stukanie okutego kija. Odgłos ten pochodził z głębi, i zatrzymał się u bocznej nawy kościoła. Człowiek w grubym ciemnym kaftanie ukląkł z trudnością. Był to Hipolit, posługacz z pod „Złotego Lwa.” Miał swoją paradną nogę.
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/580
Ta strona została przepisana.