Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

Drżała podnosząc swym oddechem jedwabistą bibułkę, którą były przekładane ryciny i która z szelestem na nie opadała. Tu za balustradą balkonu młodzieniec w krótkim płaszczyku ściskał w swem objęciu młodą dziewicę w białej sukni z woreczkiem u pasa, tam znowu wizerunki angielskich ledy o jasnych puklach, spoglądających wielkiemi błękitnemi oczyma z pod okrągłych słomianych kapeluszy. Jedne z nich były wyciągnięte w powozach pędzących przez ulice parku, gdzie ładny charcik biegł obok zaprzęgu kierowanego przez dwóch pocztylionów w białych spodenkach. Inne, marząc na sofce z rozpieczętowanym liścikiem w ręku, wpatrywały się w tarczę księżyca przez na wpół otwarte i czarną firanką przysłonięte okno. Niewiniątka ze łzą w oku, pieściły turkawkę przez kraty gotyckiej klatki, lub uśmiechając się z główką na bok przechyloną, oskubywały stokrotkę cienko zakończonemi paluszkami. I wyście tam byli, baszowie z długimi cybuchami, otoczeni rozkosznemi bajaderami, tureckimi szablami i kindżałami, i wy urojone krajobrazy, które nam częstokroć ukazujecie jednocześnie palmy, sosny, tygrysa na prawo, lwa na lewo, w głębi tatarskie minarety, na pierw-