Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/77

Ta strona została przepisana.

tego czego nie czuła, ani uwierzyć w to, co się nie objawiało przyjętemi formami, wmówiła sobie z łatwością, że uczucie Karola było chłodnem i umiarkowanem. Objawy tego uczucia stały się regularnemi jak zegarek: całował ją o pewnych godzinach. Było to przyzwyczajenie tak samo jak inne, niby wety naprzód oczekiwane po jednostajności codziennego obiadu.
Pewien leśniczy uleczony przez Karola z zapalenia płuc, darował żonie jego małą charciczkę angielską; Emma brała ją z sobą gdy szła na przechadzkę, bo teraz wychodziła czasem żeby nie mieć wiecznie przed oczyma nieśmiertelnego ogródka i gościńca pełnego kurzu.
Zachodziła aż do buczyny bannevilskiej, koło pustego pawiloniku tworzącego kąt muru, od strony pola. Rosną tam w rowie pomiędzy zielskiem, długie trzciny z krającemi liśćmi.
Rozglądała się najpierwej w około dla zobaczenia czy nic się nie zmieniło odkąd tu była po raz ostatni. Znajdowała na tem samem miejscu naparstniki, kępy ostu w około drobnych kamieni i bluszcz pnący się wzdłuż trzech okien, których okiennice zawsze zamknięte pruchniały na zardzewiałych zawiasach. Myśl jej błądziła zrazu