tłukł dwie szyby, na szczęk rozbitego szkła, pani Bovary obróciła głowę i spostrzegła w ogrodzie, za oknami, twarze wieśniaków, którzy się przyglądali zabawie. Ten widok przypomniał jej folwark Bertaux. Ujrzała w myśli budynki gospodarskie, błotnistą sadzawkę, swego ojca w bluzie pod jabłoniami i siebie samą zbierającą jak niegdyś śmietanę z dzieżek w mleczarni. Lecz przy odurzeniu chwili obecnej, przeszłe jej życie, dotąd tak wyraźne, znikało we mgle i wątpiła prawie, czy ono było rzeczywistością. Znajdowała się tu; po za ścianami tej sali balowej, czarny cień przysłaniał wszystko. Jadła właśnie lody maraskinowe, trzymając w lewej ręce srebrną pozłacaną muszlę i przymrużała oczy z łyżeczką w ustach.
Pani obok niej siedząca upuściła wachlarz. Przechodził właśnie jeden z tancerzy.
Zechciej pan być tak grzecznym i podnieść mój wachlarz, który spadł tu za kanapę! rzekła piękna pani.
Młody człowiek ukłonił się, a podczas gdy wyciągał ramię, Emma zobaczyła rękę pani wrzucającą do jego kapelusza cóś białego, w trójkąt złożonego. Mężczyzna podniosłszy wachlarz podał
Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/91
Ta strona została przepisana.