Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/111

Ta strona została przepisana.

loną ojczyzną. Kartagińscy jeńcy lubo patrzyli przez zatokę, na rozrzucone welaria ganków przy swych domach, myślami tylko przebywać w nich mogli. Straż ustawicznie czuwała nad niemi, przywiązano wszystkich jednym łańcuchem i włożono im żelazne okowy, a tłumy wciąż schodziły się jeszcze, aby im urągać. Kobiety pokazywały dzieciom piękne ich szaty w łachmanach wiszące na wychudzonych członkach.
Ile razy Autharyt patrzył na Giskona, wściekłość jego wracał ze wspomnieniem doznanej obrazy. Byłby go rozszarpał, gdyby nie przysięga uczyniona Narr-Havasowi. Uchodził wtedy do namiotu, upijał się napojem z owsa i kminku i zasypiał aż do świtania nowego słońca, dręczony wiecznie nieugaszonem pragnieniem.
Matho zaś oblegał Hippo-Zaryt; miasto to było bronione przez jezioro, dotykające morza. Podzielone na trzy okręgi, otoczone silnym murem ze strzelnicami. Libijczyk nie dokonywał jeszcze nigdy podobnego przedsięwzięcia. Myśl jednak o Salammbo nie opuszczała go wcale, cieszył się dokonaną zemstą, pragnął widzieć ją upokorzoną i rozdrażnioną nieustannie. Myślał udać się jako parlamentarz do Kartaginy, ażeby zobaczyć ją chociaż zdaleka. Czasami kazał trąbić do ataku i bez rozwagi rzucał się na tamę, którą usiłowano zepchnąć w morze. Wydzierał własnemi rękoma kamienie, przewracał, burzył, uderzał wszędzie swoim mieczem. Żołnierze jego łatwo się mieszali, drabiny pękały z hałasem i wiele ludzi staczało się w wodę, która krwawemi falami pryskała na mury.
Nakoniec zgiełk ucichał. Wojownicy zbierali się na spoczynek i Matho siadał przed namiotami, ocierał ręką twarz krwią zbroczoną i spoglądał w stronę Kartaginy. Przed nim, pomiędzy drzewami oliwnemi, palmami, myrtem i jaworami widniały dwie sadzawki,