Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/116

Ta strona została przepisana.

czy, odsłaniała bok prawy. Barbarzyńcy mieszali się w szeregach i mordowano ich z łatwością, a cały tłum przewracał się na konających i zabitych, oślepiony krwią pryskającą po twarzach. Wszędzie piki, miecze i pancerze uderzały na siebie. Kohorty kartagińskie coraz się przerzedzały. Machin nie można było poruszyć w piasku, aż postrzeżono, iż wielka lektyka suffeta, która obwieszona kryształowemi dzwoneczkami kołysała się na ramionach żołnierzy, jak łódź wśród bałwanów, znikła nagle w kłębach kurzu. Sądząc, że wódz zginął barbarzyńcy uważali się za zwycięzców i rozpoczęli już radosny śpiew; gdy w tem Hannon zjawił się znowu na grzbiecie słonia z odkrytą głową pod wielkim parasolem, który trzymał nad nim murzyn. Suffet ubrany był w naszyjnik z niebieskich blaszek spadających na hafty czarnej tuniki, w obrączki diamentowe, które opasywały jego wielkie ręce, z otwartemi wiecznie usty potrząsał on swą potworną piką zwijającą się jak lotus a błyszczącą jak zwierciadło. Natychmiast ziemia zadrżała od tętentu. Barbarzyńcy ścisnęli się w szereg, a kartagińskie słonie ze złoconemi trąbami, z uszami malowanemi na niebiesko, okryte blachami z bronzu, wystąpiły dźwigając na szkarłatnych czaprakach skórzane szawieład, w których mieściło się po trzech łuczników z napiętemi łukami.
Gdyby żołnierze mieli takąż broń pod ręką, byliby uszykowali się stosownie; lecz przestrach ich ogarnął i stali nieruchomi. Tymczasem ze strzelnic rzucano na nich dziryty, strzały i kule ołowiane. Biedacy czepiali się frendzli czapraków, szukając ratunku, a wtedy kordelasami obcinano im ręce i spadali na ostrza mieczów. Lance łamały się daremnie, a słonie przechodziły zwycięsko pomiędzy flłangami, jak dziki wśród stogów siana, rujnując, przewracając swemi trąbami namioty. Barbarzyńcy poszli w rozsypkę,