Wkrótce z głębi ogrodu ukazał się Giskon otoczony strażą świętej Legji. Obszerny płaszcz czarny spływający od złotej na głowie mitry bogato błyszczącej drogiemi kamieniami, osłaniał jego wyniosłą po stać, spadając aż do stóp konia i zlęwając się z ciemną barwą nocy, tak że na tle tem uwydatniała się tylko siwa broda wodza, świecące ozdoby głowy i potrójny naszyjnik niebieskich blaszek spadający mu na piersi.
Gdy wszedł, żołnierze pozdrowili go wielkiemi okrzykami wołając zarazem: „Puhary, puhary!”. Wtedy on zaczął przedstawiać im, że ponieważ uznawano ich męstwo, zatem muszą być tego godni.
Tłum odpowiedział radosnemi oklaskami.
Giskon znał ich dobre, dowodząc nimi tak długo; wszakże on sam powrócił dopiero z ostatnią kohortą i na ostatnim statku.
— To prawda, to prawda — wołali.
— Więc też, — ciągnął dalej — Rzeczpospolita umiała uszanować w ich oddziałach narodowość, zwyczaje, obrządki. Są wolni w Kartaginie. Lecz czary Legji świętej jako własność prywatna powinny być również poszanowane”... Tutaj Galijczyk jakiś stojący obok Spendjusa rzucił się przez stoły, prosto do Giskona, grożąc mu dobytym mieczem.
Wódz, nie przerywając sobie, uderzył w głowę napastnika ciężką swą laską z kości słoniowej. Barbarzyniec padł, a Gallowie zawyli straszliwie, wściekłość ich podburzyła inne legjony. Giskon, widząc ich, blednących, podniósł ramię, lecz osądził widać, iż męstwo jego bezużytecznem będzie przeciw tym rozjątrzonym bydlętom, że lepiej zemścić się potem, dlatego dał znak swojej straży i oddalił się zwolna. Wchodząc jednak do bramy, obrócił się ku jurgeltnikom grożąc im, że pożałują tego kroku.
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/12
Ta strona została przepisana.