Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/132

Ta strona została przepisana.

rolników po woni suszonych ziół, wyciskanego wina i potu mułów, jaka ich otaczała; starzy majtkowie uprawiali dziś pola, kapitaliści uzbrajali okręty, właściciele gruntów żywili niewolników, którzy pracowali w warsztatach. Wszyscy byli wyćwiczeni w przepisach religijnych, biegli w podejściach i nieubłagani arystokraci. Nosili w twarzy wyraz nietajonej troski; ogniste ich spojrzenia, rzucane z nieufnością wkoło, wyrażały przywyknięcie do przewodniczenia innym, do kłamstw w handlu, co wszystko nadawało ich fizjognomji pozór przewrotności, fałszu i porywczego grubiaństwa. Oprócz tego przejęci byli w tem miejscu trwogą, jaką oddziaływał na nich wpływ groźnego bożyszcza.
Przebyli salę sklepioną, która miała kształt jaja. Siedm drzwi odpowiadających siedmiu planetom oznaczone były w murze siedmiu kwadratami różnokolorowemi. Z tej komnaty dostali się do drugiej podobnej; tutaj świecznik ozdobiony sztucznemi kwiatami roztaczał światło na każdej z ośmiu złotych odnóg, w diamentowym kielichu mieścił się knot z bisioru. Świecznik ten ustawiony był na ostatnim stopniu prowadzącym do wielkiego ołtarza, a zakończony rogami ze spiżu. Dwoje bocznych schodów prowadziło na szczyt spłaszczony, na którym widniał stos z samych popiołów, dymiący powoli z niewyraźnej jakiej masy.
Wyżej ponad kandelabrem i ponad ołtarzem wznosił się Moloch wykuty z żelaza, z ludzką piersią w której widne były jamy; rospięte skrzydła wspierały się na murze, wyciągnięte ręce spadały aż na ziemię; trzy czarne kamienie okrążone żółtem kołem tworzyły trzy wielkie źrenice w środku czoła, podczas gdy, jak gdyby do ryku podnosił z straszliwym wysiłkiem swą potworną byczą głowę.