Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/143

Ta strona została przepisana.

wzrastającem jego udręczeniem ich radość się powiększała. Zewsząd słyszeć się dawały urywane wśród wycia frazesy:
— Widziano jednego z barbarzyńców opuszczającego komnatę twej córki.
— W poranek miesiąca Tammouz.
— To był ten sam, który ukradł zasłonę bogini.
— Ale mąż pięknej postaci.
— Wyroślejszy od ciebie.
Bohater zerwał swą tiarę, oznakę swojej godności, tiarę ośmiorzędną symboliczną, w środku której tkwiła muszla szmaragdowa, i obiema rękami rzucił ją o ziemię; złote obrączki rozleciały się zdruzgotane, perły zadźwięczały po taflach posadzki. Ujrzano wtedy na odkrytem czole wodza szeroką bliznę wijącą się jak wąż pomiędzy brwiami. Wszystkie członki jego drżały ze wzruszenia. Wstąpił na boczne stopnie prowadzące do ołtarza... Chciałże poświęcić się bóstwu? ofiarować się na całopalenie? Powiewy płaszcza wzruszały promykami świecznika chylącemi się do stóp jego, gęsty kurz wzniecony krokami otoczył go nakształt obłoku. On stanął przy nogach spiżowego kolosu, ujął w rękę garść pyłu, którego sam widok przyprawiał o drżenie Kartagińczyków, i mówił:
— Przez sto płomieni waszych duchów, przez ognie Kabyrów, przez gwiazdy, meteory i wulkany, przez wszystko co pali, pragnienie pustyń i sól oceanów, przez jaskinie Hadrumetu i krainy zmarłych, przez skończenie wszystkiego, popioły waszych synów i przodków waszych, z któremi ja łączę i moje, ty Wielka Rado stu Kartaginy, kłamiesz, oskarżając moją córkę, a ja Hamilkar Barkas, suffet morza, naczelnik zgromadzenia bogaczów, władca ludu, przed Molochem z byczą głową przysięgam... — zastygły oddechy we wszystkich piersiach, spodziewano się czegoś okropnego — a on kończył silniejszym i donośnym głosem: — że jej nie powtórzę nawet tych oszczerstw!