Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/162

Ta strona została przepisana.

rzucili się na mąkę, którą pożerać zaczęli zagłębiając twarz w jej zasypach.
— Ty ich zanadto wycieńczasz, — przemówił suffet.
Giddenem odpowiedział, że inaczej niepodobna mu było ich pokonać.
— Zyskałeś widać wiele na pobycie w Syrakuzańskiej szkole niewolników. Każ wejść innym. — Przedstawiali się tedy kucharze, klucznicy, masztalerze, roznosiciele lektyk, łaziebnicy, kobiety i dzieci. Wszyscy ustawieni w jednej linji od domu handlowgo aż do parku zwierząt powstrzymywali oddech przejęci obawą. Milczenie panowało w Megarze, słońce rozciągało się nad laguną poniżej katakumb, tylko krzyk pawiów przerywał ciszę, a Hamilkar przechadzał się zwolna.
— Co mi po tych starcach? — mówił — wyprzedaj ich. Za wiele jest Gallów, a to są pijacy. Nie chcę też Kreteńczyków, gdyż kłamią. Zakupuj mi Kapadocjan, Azjatów i Negrów.
Dziwił się potem małej liczbie dzieci. „Wszakże każdego roku rodzina powinna dostarczyć nowego niewolnika”.
Rozkazał przedstawić sobie złodziei, leniwców i buntowników. Wyznaczał kary i robił wyrzuty Giddenemowi, a ten mruczał jak byk, spuszczając zmarszczone czoło do ziemi.
— Patrzaj, Źrenico Baalów, — mówił, wskazując rosłego Libijczyka, — oto jeden, którego schwytano przy zakładaniu sobie powroza na szyję.
— Więc ty pragniesz umrzeć — zapytał z pogardą władca.
A niewolnik nieustraszonym głosem odrzekł: „Tak jest.”
Wtedy nie myśląc o złym przykładzie, jaki to wywrzeć mogło, ani o stracie materjalnej, Hamilkar zawołał na służących: