Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/17

Ta strona została przepisana.

Małoż wam było chleba, mięsiwa, oliwy, wszystkich zapasów spichlerza. Rozkazałam sprowadzić woły z Hekatompile, wysłałam strzelców do puszczy... — i głos jej coraz się ożywiał, lica pałały.
— Gdzie wy jesteście — wołała — czy w jakiem zawojowanem mieście nieprzyjaciół, czy w pałacu swojego pana? Czy wiecie, kto jest tym panem? Wszak to król Hamilkar, mój ojciec, służebnik Baalów. Nieszczęśni, wszakże ta broń wasza zbroczona kwią jego niewolników, to taż sama, którą was obronił przed Lutacyuszem — Czy znacie mężniejszego wodza? Czy widzicie nagromadzone trofea jego zwycięstw? Ach, kończcie dzieło zniszczenia. Spalcie te n pałac. Ja uprowadzę Genjusza mojego rodu. Wąż czarny, spoczywający tam na szczycie w liściach lotosu, posłucha mego wezwania, i kiedy wstąpię na galerję, on przez morskie bałwany podąży śladem unoszącego mnie statku.
Jej delikatne nozdrza drgały od wzruszenia, łamała paznogcie, wbijając je w klejnoty świecące na piersiach, aż wzrok jej osłabł i mówiła zwolna:
— Biedna ty, Kartagino, miasto opłakane. Nie masz dziś dla obrony tych mężów silnych, którzy niegdyś przez oceany biegli tu wznosić świątynie. Wszystkie narody pracowały dla ciebie, a płaszczyzny morskie zorane twem i wiosłami niosły ci obfite plony.
Tu rozpoczęła śpiew o przygodach Melkarta, boga Sydończyków, pradziada swojej rodziny. Opiewała wdarcie się na góry Erzyfonji, podróż do Tartezu i wojnę przeciw Masisabalowi, dla pomszczenia królowej wężów. Dalej opisywała, jak ów bohater goniąc po lesie za potworem niewieścim, którego ogon przemykał się po zeschłych liściach niby strumień srebrzysty, przybył na łąkę, gdzie niewiasty ze smoczym grzbietem gromadziły się około wielkiego ognia. Księżyc krwistym kolorem otaczał to blade grono,