Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/179

Ta strona została przepisana.

Spendius wydał rozkaz atakować falangę jednocześnie z dwuch boków, aby się przebić. Lecz szeregi jeszcze bardziej ściśnięte następowały po tych, które były łatwiejsze do zniesienia, zajmowały więc ich miejsca i zwracały się na jurgieltników, równie straszliwe z boku, jak te, które były na czele.
Uderzali na drzewce pik, lecz konnica ztyłu przeszkadzała ich ciosom, falanga wsparta przez słonie jużto ścieśniała się, już znów rozszerzała, formując kwadraty, ostrokręgi, romby, trapezy i piramidy. Bezustanny ruch poruszał całą linją, gdyż ci, co byli na końcu szeregów, przebiegali na pierwsze miejsce, a tamci znów znużeni lub ranni usuwali się wtył. Barbarzyńcy zostali wmieszani w falangę. Niepodobna im było się posunąć, rzekłbyś ocean cały, w którym pływały różowe kity, bronzowe łuski, oraz świecące puklerze, które tu odbijały jak srebra piana. Chwilami oddział jaki popędził nagle, potem znów wracał a masa stała nieruchoma ciągle. Lance schylały się i wznosiły kolejno. Oprócz tego bezustanny ruch obnażonych mieczy był tak szybki, że zaledwie można było rozeznać ich ostrza; hufce zaś kawalerji tworzyły niby koła zamykające sobą te straszne obrazy.
Ponad wołaniem dowódców, odgłosem trąb i dźwiękiem lir, Świstały w powietrzu kule z ołowiu i gliny, wytrącając z rąk miecze a z czaszek mózgi. Ranni chowali ręce pod puklerze i opierali rękojeść mieczów o ziemię, inni zaś pośród kałuży krwawej miotali się, gryząc z wściekłości pięty nieprzyjaciół!... Tłumy były tak ściśnięte, kłęby kurzu tak gęste, zgiełk tak silny, że niepodobna było cokolwiek rozróżnić. Tchórze, którzy wołali, że się poddają, nie mogli nawet być dosłyszani. Pozbawieni broni, rzucali się jedni na drugich, piersi druzgotały się o twarde puklerze, a trupy poległych ze zwieszoną wtył głową, ze skurczonemi rękami padały tu i owdzie. Był pomiędzy innemi oddział sześćdziesięciu Ombrów, którzy zgiąw-