widział dotąd nigdy córki Hamilkara, a teraz przysiadłszy na piętach, z brodą opartą na rękojeści swego dzirytu, wlepił w nią spojrzenie, rozszerzając nozdrza jak lampart czyhający w bambusach. Z drugiej strony stołów stał Libijczyk kolosalnego wzrostu, z krótko ostrzyżonami czarnemi włosami, ubrany w wojskową kurtkę, której bronzowe blachy rozdzierały purpurowe zasłanie łoża. Na obrosłych piersiach nosił naszyjnik z srebrnych półksiężyców, krwawe smugi spływały po jego twarzy. Oparty na lewym łokciu, uśmiechał się nawpółotwartemi usty.
Salammbo, skończywszy swe natchnione rytmy, odzywała się wszystkiemi narzeczami barbarzyńców, próbując zmiękczyć ich serca. Do Greków przemawiała po grecku, potem zwracała się do Ligurów, Kampanijczyków, negrów, a wszyscy, słuchając ją poznawali w jej głosie słodki każdemu dźwięk ojczystej mowy. Uniesiona wspomnieniem Kartaginy, opiewała starożytne jej wojny przeciw Rzymowi. Okryto ją oklaskami, a ona rozgorączkowana widokiem dobytych oręży, wyciągnęła w górę swe ręce... Wtedy lira jej upadła, ona zamilkła, a przyciskając obie ręce do serca, stała z przymkniętemi powiekami, wzbudzając dziwne wzruszenie w tłumach.
Matho Libijczyk pochylił się ku niej. Dziewica zaś mimowolnie zbliżywszy się do niego, popchnięta uczuciem wyniosłej wdzięczności, nalał wina w złoty puhar na pojednanie z całą armją, podała mu go, mówiąc: „pij!”.
Żołnierz ujął puhar i poniósł do ust, gdy wtem Galijczyk ranny przez Giskona, dotknął jego ramienia, wyrażając rubaszym gestem myśl jakąś w rodzinnej swej mowie.
Spendius, będący niedaleko, podjął się wytłumaczyć te wyrazy.