trzymanych w odosobnieniu od innych. Byli to puniccy bogacze, zostający w niewoli od początku wojny. Libijczycy ustawili ich na brzegu rowu, a sami stojąc poza niemi, niby za szańcem, wymierzali pociski. Zaledwo można było rozpoznać tych nieszczęśliwych, tak byli obsypani plugastwem i robakami; włosy, powydzierane miejscami, odsłaniały nagie czaszki, tak byli wychudzeni i okropni, że wyglądali raczej na mumje spowite w prześcieradła. Niektórzy z nich, drżąc na całem ciele, szlochali idjotycznie, inni wołali na swych przyjaciół, aby ich wyratowano od barbarzyńców. W środku znajdował się jeden nieruchomy, ze spuszczoną głową i wielką białą brodą, która spadała na ręce okryte łańcuchami; Kartagińczycy poczuli w sercu niby straszne walenie się Rzeczypospolitej — poznali w nim Giskona! Lubo miejsce było niebezpiecznem, cisnęli się wszyscy, chcąc go widzieć. Okryty był grubą tiarą ze skóry hippopotoma wysadzaną kamieniami, podług pomysłu Autharyta, czego jednak wcale nie pochwalał Matho.
Hamilkar rozpaczony, postanowił wystąpić z za szańców i Kartagińczycy gwałtownym ruchem posunęli się o trzysta kroków naprzód. Jednakże taki nawał barbarzyńców na nich się rzucił, że musieli spiesznie schronić się za wały. Jeden żołnierz z legji, potknąwszy się na kamieniach, nie zdołał uciec. Natychmiast Zarksas przybiegł do niego i powalając go, utopił puginał w gardle. Potem rzucił się na ranę i wpoiwszy usta z dzikim rykiem i drganiem wszystkich członków, wysysał krew całą siłą. Następnie zaś, uspokoiwszy się, przysiadł na trupie i wznosząc głowę dla wciągnięcia powietrza, jak sarna pragnąca dżdżu, rozpoczął przeraźliwy śpiew Balearczyków, to jest samą melodję przeciąganych tonów, przerywając ją i
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/204
Ta strona została przepisana.