zmieniając, jak echa powtarzane przez góry — oraz przywołując na ucztę zamordowanych braci. Nakoniec opuścił ręce, pochylił zwolna głowę i płakał.
Ten okropny widok przejął wstrętem barbarzyńców, a osobliwie Greków.
Kartagińczycy od tej chwili nie myśleli wychodzić ani też się poddawać, wiedząc, jakie męki by ich spotkały. Tymczasem żywność pomimo starań Hamilkara codzień się zmniejszała; już dla każdego człowieka nie zostawało więcej jak dziesięć kommerów zboża, trzy hiny prosa i dwanaście beców suszonych owoców. Nie było mięsa, oliwy, ani wędlin, ani ziarnka owsa dla koni; biedne, schudzone zwierzęta błądziły, szukając w prochach ździebeł zdeptanej słomy. Często placówki, stojące na wałach, spostrzegłszy przy świetle księżyca psa barbarzyńców włóczącego się, wśród nieczystości, zabijały go kamieniem i potem za pomocą rzemieni od tarczy spuszczano się wzdłuż wału, aby nie mówiąc nikomu, pożywić się tą zdobyczą. Nie raz przecie powstawały okropne wycia i żołnierz nie wracał więcej. Był też wypadek, że trzech ludzi z falangi, pozabijało się nożami w kłótni o jednego szczura.
Wszyscy z żalem wspominali swe rodziny i domy. Biedacy tęsknili do chat swoich nędznych, podobnych do ulów, ze skorupami na progu, okręcanych sznurkiem; patrycjusze dumali o pysznych salach przyćmionych niebieskawem światłem, w których przepędzali upały, słuchając dalekiego odgłosu gwarów ulicznych, pomieszanego ze szmerem liści w ich ogrodach... Nieraz, tonąc w miłych wspomnieniach, zamykali oczy, aż ponawiający się ból z ran budził ich z tych marzeń. Co chwila jakieś nowe utarczki, nowe popłochy następowały. Wieże się paliły, zjadacze rzeczy nieczystych wdzierali się na palisady, obcinano im ręce toporem; lecz inni prędko ich zastępowali. Deszcz po-
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/205
Ta strona została przepisana.