Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/211

Ta strona została przepisana.

rzeć na nie. Ujęła za szyjkę jedną z zawieszonych amfor i odświeżyła pierś swoję za pomocą wielkiego wachlarza, potem zaś zajęła się paleniem cynamonu w wydrążonych perłach. O zachodzie słońca Taanach powyjmowała zwity czarnej pilśni zasłaniające otwory w ścianach, a natychmiast dały się widzieć wlatujące gołębie Tanity wytarte piżmem, które, sunąc różowemi nóżkami po kryształowych taflach posadzki, zbierały ziarna owsa rzucane pełną dłonią córki Hamilkara. Nie długo jednak rzuciła się ona z płaczem na wielkie łoże z rzemieni, i pozostała tam czas jakiś, szepcąc jedno wciąż słowo, blada jak widmo, nieczuła i zimna... Z oddalenia słyszeć się dawał tylko krzyk małp w gajach palmowych, oraz regularny ruch wielkiego koła rozprowadzającego po piętrach wodę w czary porfirowe.
Niekiedy dziewica przez kilka dni odmawiała przyjęcia posiłku. Widziała w snach swoich płynące gwiazdy pod stopami i wzywała Schahabarima, a kiedy przyszedł, nie wiedziała co mu powiedzieć. Nie podobna jej było obejść się bez szukania wsparcia w obecności kapłana, a jednak oburzała ją ta zawisłość. Czuła bowiem jednocześnie trwogę, bojaźń, zazdrość, nienawiść, i jakby miłość w obecności jego.
Schahabarim rozpoznawał wpływ Rabbety, umiał rozróżniać, którzy bogowie zsyłali choroby, i chcąc uleczyć Salammbo, rozkazał skrapiać jej komnaty płynem werweny i adyantu, przeznaczył na posiłek mandragorę, a do snu polecił układać głowę na workach ziół poświęcanych. Używał nawet baarasu, mającego korzeń ognisty z własnością odpędzania na północ złych duchów. Nakoniec, zwracając się ku polarnej gwieździe, wymawiał po trzy razy tajemnicze imię Tanity; przecież Salammbo nie