wskazywał na Baranie bramę do wyjścia na świat rodzaju ludzkiego, a na Koziorożcu takąż samą bramę powrotu do bogów.
Salammbo siliła się, żeby je dojrzeć, albowiem przyjmowała za istniejące i prawdziwe wszelkie symbole i określenia, a nawet figury retoryczne, lubo te różnice i dla samego kapłana nie były dobrze zrozumiałemi.
— Dusze zmarłych — mówił on, rozpływają się w księżycu tak, jak trupy w ziemi. Łzy stanowią jego rosę, a pobyt jest tu zaćmiony błotem, gruzami i burzą.
Ona pytała, co się tam z nią stanie?
— Najprzód uwiędniesz, lekka jak piana bujająca po falach; potem nastąpią próby i męki dłuższe, aż nareszcie przejdziesz do ogniska słońca, do źródła wszechwiedzy.
Jednakże nie wspomniał wcale o Rabbecie; Salammbo sądziła, iż czynił to przez zbytnią delikatność dla zwyciężonej bogini, zato sama nazywając ją pospolitem mianem księżyca, sadziła się na błogosławieństwa dla gwiazdy użyzniającej i miłej. Aż nareszcie on zniecierpliwiony zawołał:
— Nie! Nie! Ona otrzymuje od innych swą siłę i cnoty. Czyż nie widzisz jej błądzącej wokoło niego, jak zakochana niewiasta goniąca za mężem po polach. I zaczął wysławiać przymioty słonecznego światła.
Daleki od przytłumiania w dziewicy jej mistycznych dociekań, pochwalał je nawet; a jednak widocznem było, iż czuł radość, trapiąc ją przytaczaniem nielitościwych dotkryn. Salammbo, pomimo doznawanej boleści, słuchała go z upojeniem. A przecież im więcej Schahabarim zwątpił o Tanicie, tem więcej pragnął w nią wierzyć. W głębi duszy doznawał ostrych
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/214
Ta strona została przepisana.