lu rzeczy, których potrzebowała do tej wyprawy. Cynobru, pachnideł, przepaskę lnianą i odzienie nowe. Stara niewolnica ciekawą była, co znaczą te przygotowania, lecz nie śmiała pytać. Nakoniec nadszedł dzień oznaczony przez Schahabarima, w którym Salammbo miała wyruszyć.
Około dwunastej godziny dojrzała ona wśród sykomorów ślepego starca, który jedną ręką wspierał się na ramieniu chłopczyny, a w drugiej niósł cytrę z czarnego drzewa. Eunuchy, niewolnicy i służebne byli oddaleni na ten czas, bo żadne nie powinno było znać spełniającej się tajemnicy. Taanach zapaliła w komnacie na czterech trójnogach kadzidła, potem rozwiesiła wielkie babilońskie dywany wokoło komnaty, albowiem Salammbo nie chciała być widzianą nawet przez mury. Grający starzec przysiadł schylony za drzwiami, chłopiec stojąc przytknął do ust flet trzcinowy. Dolatujący z ulicy zgiełk przycichnął, fioletowe cienie zapadły przed przysionkiem świątyni, a z drugiej strony zatoki, pochyle góry, oliwne gaje, spustoszone żółtawe grunta w nieskończonem falowaniu zlewały się z mgłą niebieskawą. Nie słychać było żadnego odgłosu: nieopisana ciężkość jakaś tłoczyła powietrze.
Salammbo siedząc na onyksowym brzegu wanny, odrzuciła szerokie rękawy, które związała na plecach, i rozpoczęła swe ablucje systematycznie według świętych obrządków.
Następnie Taanach podała jej w alabastrowej czaszy płyn jakiś zaskrzepły, była to krew psa czarnego zarzniętego przez kobiety niepłodne w czasie nocy zimowej na ruinach grobowca. Dziewica potarła krwią tą uszy, pięty i wielki palce u prawej ręki, a paznokieć jej pozostał czerwony, jak gdyby gniotła soczyste owoce.
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/219
Ta strona została przepisana.