Księżyc się ukazał, muzyka fletu i cytry zabrzmiała jednocześnie.
Salammbo pozdejmowała swe kolczyki, naszyjnik, bransolety, długą białą szatę; zawiązała szarfą swe włosy rozpuszczone po ramionach. Tony muzyki nie przestawały dźwięczyć w trzech nutach powtarzających się, przyspieszonych, gwałtownych. Struny skrzypiał, flet dął; Taanach wtórowała taktem, uderzając w ręce Salammbo kołysząc swem całem ciałem, odmawiała modlitwy, ubranie jedno po drugiem spadało z niej na ziemię.
Tymczasem wstrząsł się ciężki dywan i ponad sznurem, który go utrzymywał, ukazała się głowa Pythona. Sunął on powoli jak kropla wody tocząca się po ścianie, potem pełzał po rozciągniętych materjach, aż wkońcu, wspierając ogon na posadzce, podniósł się prosto i oczyma błyszczącemi jak karbunkuły strzelił w Salammbo.
Ona zawahała się pod wpływem wstrętu, czy też dziewiczego wstydu. Lecz przypomniawszy sobie zalecenia Schahabarima, zbliżyła się do węża. Python zawisnął na szyi dziewicy w ten sposób, iż głowa i ogon spadały z dwuch stron do ziemi, jak rozerwany naszyjnik. Salammbo okręcała go wokoło swych bioder, rąk, kolan, a w końcu ująwszy trójkątną paszczę, oparła ją na zębach swoich, i przymykając oczy, zwróciła się ku bijącym na nią promieniom księżyca. Bladawe światło zdawało się ją otaczać niby mgłą srebrzystą, ślady wilgotnych jej kroków błyszczały na płytach, gwiazdy przeglądały się w przezroczystej wodzie; wąż ściskał jej piękne ciało w swych czarnych złotem centkowanych zwojach. Salammbo chwiała się pod tym ciężarem, gięła się pod nim, czuła, że umiera. Straszliwy wąż uderzał ją lekko
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/220
Ta strona została przepisana.