Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/221

Ta strona została przepisana.

swym ogonem, potem muzyka ucichła i potwór upadł na ziemię.
Taanach, zbliżywszy się do niej, ustawiła dwa świeczniki, których światło przeglądało przez kule kryształowe napełnione wodą. Potem pomazała lauzonią jej dłonie, cynobrem policzki, antymonem brzegi jej powiek, brwi odznaczyła mieszaniną z gumy, piżma, hebanowego pyłku i zgniecionych muszek.
Salammbo, siedząc w krześle na wieszadłach z kości słoniowej, poddawała się z cierpliwością staraniom niewolnicy. Lecz te dotykania, zapachy kadzideł i przebyte posty zdenerwowały ją tak dalece, że pobladła osłabiona. Taanach zatrzymała się z trwogą. — Kończ dalej — rzekła dziewica i wyprężając się z wysiłkiem, zniecierpliwiona nagliła Taanach do pośpiechu. Stara mruczała zcicha:
— Ależ dobrze, dobrze, o pani moja, wszak nikt nie czeka na ciebie?
— Tak, — rzekła dziewica; — jest ktoś, co mnie oczekuje.
Taanach cofnęła się ździwiona, a chcąc dowiedzieć się więcej, pytała:
— Jeżeli opuścisz nas pani, jakież zostawisz rozkazy?
Salammbo rozpłynęła się w łzach, a niewolnica przerażona wołała:
— Ty cierpisz! Ach, co tobie, nie uchodź, lub weź mnie z sobą. Kiedy byłaś maleńką dzieciną, umiałam koić twe płacze, tuląc cię mlekiem swych piersi, sprowadzałam uśmiech na twe usta, — i uderzała w wyschłą pierś swoją. Dziś jam już stara, nic nie mam dla ciebie. A ty nie kochasz mnie więcej, taisz przede mną swe udręczenia, pogardzasz swą karmicielką. — Z czułości i żalu łzy obfite potoczyły się po jej policzkach wśród znaków tatuowania.