Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/228

Ta strona została przepisana.

nym jednocześnie wzrokiem. Niektórzy rzucali, mijając ak zwykłe błogosławieństwa, albo też bezwstydne koncepty; posłannik Schahabarima odpowiadał wszystkim we właściwem narzeczu. Mówił, że prowadzi młodego chłopca schorzałego po lekarstwo do oddalonej świątyni.
Tymczasem dzień zapadał, szczekanie psów zwiastowało jakąś zamieszkałą siedzibę.
Przy nastającym zmroku spostrzegli ogrodzenie z kamieni otaczające jakieś zabudowania. Pies wybiegł do nich ujądając. Niewolnik rzucił nań kamieniem i wstąpił do wielkiej sklepionej sali w której skurczona kobieta rozgrzewała się przy ogniu z cierni; dym ułatywał przez dziury w suficie. Stara, zasłonięta włosami białemi spadającemi aż do kolan, nie chciała odpowiadać, mruczała tylko z ogłupiałą miną złorzeczenia przeciw barbarzyńcom i Kartagińczykom razem.
Przewodnik Salammbo szperał starannie po całym gmachu; lecz nie mogąc nic. wynaleźć, powrócił do kobiety, żądając posiłku. Stara wstrząsnęła głową i nie odwracając oczu od węgli, szeptała:
— Byłam ręką. Ucięto mi dziesięć palców. Usta nie łakną pożywienia.
Niewolnik pokazał jej pełną garść złota, poruszyła się na ten widok, lecz wkrótce wróciła znów do dawnej osłupiałości. Nakoniec przyłożył jej do gardła sztylet tkwiący za pasem; a wtedy drżąc, poszła usunąć wielki kamień i wyjęła z pod niego amforę pełną wina i ryby z Hippo-Zarytu marynowane w miodzie.
Salammbo nie przyjęła jednak tej nieczystej potrawy, ale położyła się do spoczynku na czaprakach końsich rozciągniętych w kącie sali.
Przede dniem zbudzili się do dalszej drogi. Pies