Ale pomiędzy temi obrazami a nią, zdawała się rozciągać nieskończona przepaść!
Burza szalała, rzadkie krople grubego deszczu spadały jedna po drugiej na dach namiotu.
Matho, niby człowiek pijany, spał rozciągnięty z ręką spuszczoną na brzeg posłania. Opaska z pereł wzniesiona odkrywała mu czoło, uśmiech odsłaniał zęby błyszczące wśród czarnej brody, a w oczach na pół przymkniętych jaśniała milcząca wesołość i prawie zuchwałe szczęście.
Salammbo patrzyła nań nieruchoma, ze spuszczoną głową i rękami skrzyżowanemi.
Przy łożu na cyprysowym stole leżał puginał. Widok tej błyszczącej stali natchnął ją krwawą myślą; jakieś płaczliwe głosy dolatywały z oddali, zdało jej się, że chór duchów niewidzialnych zachęca ją do tego czynu. Zbliżywszy się, ujęła żelazo za rękojeść. Lecz na szmer jej sukni, Matho otworzył oczy i posunął usta do jej rąk. Puginał upadł na ziemię.
W tej chwili rozległy się krzyki i przerażający blask zajaśniał przez płótno namiotu. Matho podniósł je do góry i ujrzeli płomienie ogarniające cały obóz Libijczyków. Ich trzcinowe chaty gorzały; tysiące iskier ulatywało jak strzały po jaskrawym horyzoncie. Czarne cienie przebiegały w chaosie. Słychać było jęki znajdujących się w chatach. Słonie, woły, konie skakały z rykiem i rżeniem wśród tłumów, depcąc zapasy i bagaże wynoszone z pożaru. Brzmienie trąb się odzywało. Wołano: Matho! Matho! i żołnierze, będący na straży przyszli do drzwi namiotu, mówiąc:
— Przybywaj, bo Hamilkar pali obóz Autharyta. Libijczyk wybiegł. A dziewica została samą. Wtedy zaczęła oglądać cudowny welon; lecz im więcej się przypatrywała, tem więcej była zdumioną, nie
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/239
Ta strona została przepisana.