Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/240

Ta strona została przepisana.

doznając przy nim wcale tego szczęścia, jakie sobie wyobrażała przedtem. Stała zatęskniona przed ziszczonem swojem marzeniem.
Tymczasem płótno namiotu przy samej ziemi uniosło się zwolna, i potworna jakaś istota zjawiła się niespodzianie. Salammbo ujrzała najprzód dwoje oczu i brodę długą, bardzo białą, spadającą aż do ziemi; reszta ciała owinięta łachmanami spłowiałej odzieży wlokła się po ziemi. Dziwne to zjawisko za każdem poruszeniem opierało się rękami przy brodzie i tak czołgając, przybyło do stóp dziewicy, która poznała starego Giskona.
W istocie jurgieltnicy, chcąc zapobiec ucieczce swych jeńców, połamali im nogi uderzeniami szyn żelaznych i rzucili ich razem wszystkich do rowu na pastwę zgnilizny. Najsilniejsi jednak, słysząc brzęk mis, dźwigali się niekiedy do góry. Tym sposobem Giskon dostrzegł Salammbo. Odgadł w niej córę Kartaginy po małych paciorkach z zandastru, wiszących przy jej koturnach i przeczuwając jakąś tajemnicę, wsparty przez swych towarzyszy, wydobył się z rowu, a potem za pomocą rąk i łokci powlókł się o dwadzieścia kroków dalej do namiotu Mathona, tam, przytuliwszy się do płótna, wysłuchał wszystko.
— Ach, to ty jesteś, — zawołała przerażona.
Stary wódz, dźwigając się na pięściach, odrzekł:
— Tak, to ja jestem; sądzą, że już umarłem, nieprawdaż?
Dziewica spuściła głowę, on mówił dalej.
— Ach, czemuż Baale nie zmiłowali się nade mną — i zbliżając się tak, że jej dotykał, dodał: — Oszczędziliby mi smutku przeklinania ciebie.
Salammbo odsunęła się gwałtownie, czując wstręt i trwogę do tej okropnej postaci, przerażającej jak larwa, a straszliwej jak upiór.