Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/250

Ta strona została przepisana.

nacięcia w kształcie ran poniesionych przez nieboszczyków. Dzikie wycia brzmiały wśród odgłosu cymbałów. Niektórzy zrywali trupom amulety i kruszyli je nad niemi; konający, tarzając się w krwawem błocie, gryźli z wściekłości zaciśnięte pięści.
Lecz wkrótce zabrakło drzewa na stosy; płomienie gasnąć zaczęły, a barbarzyńcy zmęczeni krzykiem osłabli, chwiejący się pozasypiali przy poległych braciach; jedni pragnąc nabrać sił do nowych zapasów z życiem, a drudzy z gorącem życzeniem nie zbudzenia się więcej.
Przy pierwszym błysku jutrzenki ukazał się przed pobojowiskiem szereg żołnierzy postępujących z kaskami wzniesionemi na końcach pik; dążyli oni, pozdrawiając jurgieltników i pytając, czy nie pragną przesłać jakich poleceń do ojczystych swych krajów. Kiedy się przybliżyli, barbarzyńcy poznali swych dawnych towarzyszy.
Suffet zaproponował zabranym w walce jeńcom służbę w swych szeregach. Wielu jednak nieustraszenie odmówiło, a on nie mogąc ich żywić i nie chcąc oddawać Wielkiej Radzie, odesłał do domów, rozkazując tylko nie występować więcej przeciw Kartaginie. Tym zaś, których bojaźń uczyniła powolniejszymi, rozdzielono broń i oni przedstawiali się zwyciężonym z pewnym rodzajem pychy.
Opisywali dobre obejście się z niemi suffeta. Barbarzyńcy słuchali ich z radością i pogardą zarazem. Na pierwsze słowo wymówki nikczemnicy oburzali się niesłychanie; pokazywali zdaleka swym dawnym kolegom ich zabrane miecze i dziryty, przyzywając z urągowiskiem, aby przyszli je sobie odbierać. Barbarzyńcy rzucili gradem kamieni i wszystko uciekło. A potem już widziano tylko na wierzchołku góry szpice lanc poruszające się za okopami. Wtedy znów bo-