między sześcio-piętrowemi domami, umalowanemi ziemną smołą na szaro.
Tymczasem tarasy, fortyfikacje i mury okrył tłum Kartagińczyków ubranych czarno. Gdzieniegdzie tylko tuniki czerwone majtków wyglądały jak krwawe plamy wśród posępnej barwy ogółu. Dziatwa prawie naga, ze skórą błyszczącą, w miedzianych bransoletkach, spinała się swawoląc po kolumnach i gałęziach palmowych.
Na platform ach zaś wież ukazywał się niekiedy mąż jaki poważny i milczący z długą brodą, rysujący się na tle niebios, niewyraźny jak widmo i nieruchomy jak posąg z kamienia.
Wszyscy jednak byli przejęci jednym niepokojem: lękali się, aby barbarzyńcy widząc, że są tak silni, nie zapragnęli zostać się jeszcze. Ale ci oddalali się z takiem zaufaniem, że Kartagińczycy ośmieleni zaczęli się bratać z żołnierzami. Obsypywano ich zaklęciami i uściskami, zachęcano nawet do pozostania w mieście, ale to jedynie przez wybieg polityki i fałszywą hipokryzję.
Rzucano im pachnidła, kwiaty i sztuki srebra, ofiarowywano amulety przeciwko chorobom, ale pierwej skrycie napluto w nie potrójnie, co miało właśnie sprowadzać śmierć, lub zamieszczano wewnątrz włosy szakala dla uczynienia obdarowanych tchórzliwymi.
Dalej za oddziałami postępowała ciżba bagaży, bydlęta z jukami i maruderzy. Chorzy jęczeli na wielbłądach, inni, opierając się na drzewcu piki, szli kulejąc. Pijacy unosili z sobą skórzane łągwie z napojem. Łakomcy dźwigali ćwiartki mięsa, placki, owoce, masło w liściach figowych, lód w workach płóciennych. Widziano niektórych z parasolami w ręku i z papugą na ramieniu, inni prowadzili ze sobą brytanów, gazele, lub pantery. Kobiety libijskie usadowione na
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/26
Ta strona została przepisana.