Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/261

Ta strona została przepisana.

puszczali, że znaglona głodem i znękana klęskami idzie do walki. Lecz zwróciła się na prawo, więc uuchodzi. Można jeszcze ich dosięgnąć i rozbić wszystkich!... Barbarzyńcy puścili się w pogoń.
Rzeka wstrzymała pochód Kartagińczyków; na nieszczęście wezbrała w tym czasie i wiatr zachodni nie wiał wcale. Rzucili się przecież jedni wpław, drudzy przepływali na tratwach i szli dalej wśród zapadającej nocy. Wkrótce nie było ich już widać. Barbarzyńcy nie zatrzymali się także; przeszli rzekę wyżej, upatrzywszy dogodniejszy bród. Ludzie z Tunisu śpieszyli także wraz z utyckiemi mieszkańcami.
W każdym razie liczba ich wzrastała, Kartagińczycy, kładąc się na ziemi, słuchali odgłosu nieprzyjacielskich kroków dążących za niemi w ciemnościach. Od czasu do czasu Barkas rozkazał puszczać strzały, od których wielu padało. Za nadejściem dnia znajdował się w górach Arjadny, w miejscu gdzie droga zakręcała.
Wtedy Matho, idący na czele swoich, ujrzał na horyzoncie jakiś zielonawy przedmiot na wyniosłym szczycie wzgórza. Dalej przestrzeń się pochylała, widać było obeliski, posągi i domy. Poznał Kartaginę i musiał wesprzeć się o drzewo, aby nie upaść, tak serce jego biło gwałtownie. Zadumał się nad tem, co zaszło w jego losie od ostatniej jego tu bytności. Co za dziwna gra fortuny! Uczuł znów wielką radość na samą myśl ujrzenia Salammbo. Powody, dla których powinien ją był nienawidzieć, przyszły mu na pamięć, lecz odrzucił je natychmiast. Drżący, z przymrużonemi powiekami spoglądał to na świątynię Eschmuna, to na wysoki taras pałacu, to wreszcie na palmowe gaje, i uśmiech zachwytu rozjaśnił twarz jego, wyciągnął więc ręce a posyłając całunki szeptał z powiewem wiatru: