— O przybądź, przybądź!
Głębokie westchnienie poruszyło jego piersią i dwie łzy niby perły spadły mu na brodę.
— Cóż cię tu wstrzymuje — wykrzyknął Spendius — spiesz się, w pochód, bo suffet uchodzi. — Lecz cóż to ja widzę, kolana chwieją się pod tobą i wyglądasz jak pijany.
Grek tupał z niecierpliwości, nagląc Mathona i mrugając oczyma, jakgdyby przy zbliżaniu się chwili długo oczekiwanej.
— Ach, jesteśmy tu nareszcie, — wołał — jesteśmy. Już ich mam!
Miał istotnie minę tak pełną pewności i triumfującą, że Matho dał się wyrwać z odrętwienia. Słowa Greka pobudziły jego martwą ropacz do zemsty, wskazały pastwę jego wściekłości. Wskoczył na jednego z wielbłądów, które były między bagażami, zarzucił uzdę z długim sznurem, uderzył silnym razem ociągających się i zaczął obiegać armję w prawo i w lewo, niby pies pędzący trzodę.
Na grzmiący głos wodza szeregi żołnierzy pospieszyły, chromi nawet przynaglili kroków i wśrodku międzymorza doścignięto armję Hamilkara. Barbarzyńcy postępowali tuż za Kartagińczykami; dwie armje zbliżyły się tak, że się prawie stykały. Ale brama Malki, Tagastańska i wieka brama Khamona, roztworzyły swe wrzeciądza, oddział punicki się podzielił, trzy kolumny zostały pochłonięte i znikły, a cała masa barbarzyńców pozostała wściekła poza murami. Na progu Khamona ujrzano Hamilkara, który odwrócił się wołając na swoich ludzi, żeby się rozsunęli. Sam zeskoczył z konia i kłując go mieczem w grzbiet wypuścił na barbarzyńców.
Koń ten był rasy oryngskiej, żywiono go bułeczkami z mąki, klękał przyjmując na grzbiet swego
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/262
Ta strona została przepisana.