uważyli niektórzy, że brakuje jednej kompanji procarzy halearskich, lecz przypuszczano, że są niedaleko i nie kłopotano się o nich. Tymczasem część żołnierstwa poszła rozlokować się po domach w Tunisie, inni obozowali pod murami, a mieszkańcy przybyli gawędzić z niemi.
Przez całą noc widziano ognie błyszczące na horyzoncie od strony Kartaginy; te płomienie nakształt olbrzymich pochodni zlewały się w ogromne jezioro światła. Nikt jednak w armji nie umiał powiedzieć, jaką uroczystość mogą ta świecić.
Nazajutrz jurgielitnicy przebywali uprawne pola, folwarki patrycjuszów rozciągały się koło drogi, w nich starannie pokopane rowy w palmowych laskach. Zielone drzew oliwnych rzędy, całe doliny róż woniejących i niebieskawe gór obłoki wznoszące się za niemi, urozmaicały krajobraz. Wiatr dmuchał gorącym powiewem. Kameleony czołgały się po szerokich liściach kaktusu, Bandy zwolniły swój pochód.
Posuwali się oddziałami, ciągnąc jedni za drugimi w odległych odstępach. Objadali rodzynki na brzegach winnic, spoczywali wśród ziół, przypatrywali się ze zdumieniem ogromnym wołom ze zwijanemi sztucznie rogami, owcom ubranym w skórzane opony dla ochronienia wełny, ścieżkom formującym ostrokąty, pługom podobnym do kotwic okrętowych i drzewom granatu. Ta obfitość ziemi i przemysł mieszkańców olśniewała ich.
Wieczorem pokładli się na namiotach, nie rozpinając ich, zasypiali patrząc na gwiazdy i wspominając ucztę Hamilkara. W następnym znów dniu spoczynek wypadł nad rzeką, w klombach róż laurowych. Barbarzyńcy odrzucili spiesznie lance, pancerze, przepaski i płukali się, wykrzykując radośnie. Niektórzy czerpali wodę kaskami, inni pili, leżąc na brzuchu
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/28
Ta strona została przepisana.