dano stosy na jego rękach powiązane grubemi łańcuchami. Pobożni z początku zaczęli rachować ofiary, aby się przekonać, czy ich liczba będzie odpowiadała liczbie dni roku słonecznego; lecz ilość tak wzrastała, że niepodobna było robić obliczeń przy nieustannym ruchu strasznych ramion. Trwało to długo aż do wieczora, wtedy ściany wewnętrzne nabrały ciemniejszego blasku. Widać było skwarzące się mięso ludzkie i można było rozpoznać włosy, członki i całe ciała. Dzień zapadał, obłoki zbierały się ponad Baalem. Stos bez płomieni tworzył piramidę z węgli aż do kolan bożyszcza, które czerwone niby straszny olbrzym okryty krwią, z głową pochyloną na bok, chwiało się jak pijak.
W miarę pośpiechu kapłanów, szaleństwo. ludu wzrastało, gdy liczba ofiar się zmniejszyła. Jedni wołali, ażeby ich oszczędzać, drudzy dopominali się o więcej. Możnaby mniemać, że mury obciążone ludem walą się pod wściekłym rykiem trwogi i mistycznych upojeń. Wierni cisnęli się drożynami, prowadząc dzieci wyrywające się z ich rąk, bili je, zmuszając do poddania się czerwonym ludziom. Muzykanci cichli zmęczeni, a wtedy rozlegały się krzyki matek i smażenie ciała wśród węgli. Używający blekotu czołgali się na czworobokach wokoło kolosu i wydawali tygrysie mruczenia.
Idonimowie prorokowali, derwisze śpiewali swemi pokaleczonemi wargami; rozrywano kraty, wszyscy chcieli mieć udział w całopaleniu. Ojcowie, którzy pierwej stracili dzieci, rzucali teraz w ogień ich popiersia, zabawki, kości przechowywane. Niektórzy uzbrojeni nożami zwracali się na drugich, zaczynały się walki. Hierodulowie zbierali w bronzowe kosze popioły spadłe na płytę i rozrzucali w powietrze, aby ofiara rozniosła się nad miastem i dosięgła gwiazd.
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/309
Ta strona została przepisana.