wypuścił cugle wielbłąda, który posuwał się wielkiemi krokami. Mathon znów pogrążony był w zwykłym swoim smutku, nogi mu się wlokły po ziemi, a trawa muskając po koturnach wydawała świst przeciągły. Tymczasem droga przedłużała się nieskończenie. Po przebyciu rozległej płaszczyzny wdrapywano się na zaokrągloną wyniosłość, potem spuszczano się znowu w doliny, a góry, zdające się w oddali zamykać sobą horyzont, usuwały się za zbliżeniem. Niekiedy rzeka zabłysnęła wśród zieleni i ginęła, okrążając małe pagórki, olbrzymie skały podobne zdaleka do okrętów lub wyniosłych posągów. Spotykano po drodze małe czworokątne świątynie służące na noclegi pielgrzymom udającym się do Sikka. Bywały one zamknięte jak groby i napróżno Libijczycy dobijali się do nich silnemi uderzeniami. Nikt z wnętrza nie odpowiadał. Powoli okolica stawała się coraz dzikszą. Przechodzono przez góry piasku najeżone jałowcami. Trzody baranów, ogryzających mech kamieni, strzeżone były przez kobietę okrytą płótnem niebieskiem, która uciekła wydając krzyki na widok pik żołnierskich.
Szli wąwozem otoczonym czerwonawemi wzgórzami, gdy nagle nieznośna jakaś woń uderzyła ich powonienia i ujrzeli na szczycie drzewa chlebowego coś bardzo niezwykłego. Była to głowa lwa pomiędzy liśćmi utkwiona.
Pobiegli tam wszyscy. To był istotnie lew, czterema nogami do krzyża przybity jak zbrodniarz. Jego ogromna paszcza spadała mu na piersi, a dwie przednie łapy ukryte pod obfitą grzywą szeroko były rozpięte nakształt dwuch skrzydeł ptasich. Żebra wystające pod rozciągniętą skórą, nogi tylne przybite jedna obok drugiej, spadały cokolwiek, a krew czarna, płynąc po sierści, tworzyła niby stalaktyty na ogonie wyciągniętym wzdłuż krzyża. Żołnierze gromadzili
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/31
Ta strona została przepisana.