rzyńców. Nie próbowali nawet uciekać, widząc, że są zgubieni.
Słonie weszły w tę masę ludu; ich oszczepy i lance przewracały ciała niby pługiem, kosy od trąb sprawiały rzeź straszliwą. Wieże napełnione siarczanemi pociskami wydawały się niby wulkany. Wśród tego wszystkiego można było rozpoznać tylko masę jedną, w której ciała ludzkie świeciły jak białe plamy i szare śpiżowe blachy krwią zaczerwienione. Okropne zwierzęta idąc, ryły niby czarne bruzdy. Najgroźniejszy słoń był kierowany przez Numidyjczyka ozdobionego piórami. Rzucał on pociski z przerażającą szybkością, wydając bezustannie ostre gwizdanie. Olbrzymy niby tresowane, w czasie rzezi zwracały wzrok ku niemu.
Wkrótce słonie zaczęły się schodzić; a ponieważ barbarzyńcy nie stawiali im oporu, zatem znalazły się w środku równiny. Brakło im przestrzeni i trąby uderzały o siebie. Głos Narr-Havasa uspokoił je; odwracając się grzbietem, pobiegły kłusem na wzgórza.
Tymczasem dwie syntagmy ukryły się w dolinie, rzucając broń, na klęczkach zdążały ku namiotom punickim i, wzniósłszy ręce, błagały o litość.
Skrępowano ich, rzucono na ziemię jednych koło drugich, i przyzwano napowrót słonie.
Zatrzeszczały piersi niby łamane sprzęty; każdy krok straszliwych zwierząt druzgotał dwuch od razu ludzi. Wielkie ich nogi zagłębiały się w ciałach; przeszły, jakgdyby utykając, aż do końca.
Cały poziom płaszczyzny był nieruchomy. Noc zapadła. Hamilkar rozkoszował się widokiem swej zemsty, — gdy nagle... zadrżał — zobaczył on najdalej o sześćset kroków na lewo za wzgórzem jeszcze barbarzyńców... W istocie było tam czterystu
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/330
Ta strona została przepisana.