te dwa miasta. Udali się na północ, nie znając wcale kraju ni drogi, nieopatrznie, idąc na los szczęścia. Nędza straszna pomąciła im w głowie. Uczucie najwyższej rozpaczy ich opanowało, aż jednego dnia znaleźli się w wąwozach Kobus, jeszcze raz na przeciw Kartaginy.
Wtedy nastąpiły częste utarczki. Los prawie jednakowo sprzyjał jednej jak i drugiej stronie, lecz wkrótce wszyscy czuli się tak znużeni, że obustronnie życzono sobie bardzo, w miejsce małych spotkań wielkiej bitwy, któraby stanowczo roztrzygnęła wojnę i była ostatnią. Matho miał chęć zanieść sam tę propozycję suffetowi. Lecz jeden z Libijczyków wyręczył go poświęcając siebie. Żegnając go, wszyscy byli przekonani, że nie powróci więcej.
Wrócił jednak zaraz tegoż wieczora.
Hamilkar przyjął wyzwanie. Mieli się spotkać nazajutrz o wschodzie słońca, na równinach Radesu.
Jurgieltnicy chcieli wiedzieć czy nie mówił co więcej — a Libijczyk dodał:
— Kiedy stałem przed nim, zapytał mnie, na co oczekuję? — Odpowiedziałem: — Aby mnie zabito. — A on odparł: — Nie, idź precz, to nastąpi jutro razem z drugiemi.
Niezwykła szlachetność taka zdziwiła barbarzyńców. Niektórzy zostali nią tak przerażeni, że Matho żałował, iż posłannik powrócił żywy.
Było jeszcze około trzech tysięcy Afrykanów, tysiąc dwustu Greków, tysiąc pięciuset Kampanijczyków, tysiąc dwustu Iberejczyków, czterystu Etrusków, pięciuset Samnitów, czterdziestu Galijczyków, banda rozbójników Nafura napotkana w okolicy Daktylowej. Wszystkich ogółem siedm tysięcy dwustu dziewiętnastu żołnierzy, lecz ani jednej syntagray kompletnej.
Pozatykali oni dziury w swych kirysach kośćmi
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/344
Ta strona została przepisana.