Barbarzyńcy nareszcie zniecierpliwili się, powstały szmery. Każdy coś zarzucał. Hannon coraz żywiej gestykulował swoją spatulą. Ci którzy chcieli uspokoić drugich, krzyczeli silniej i podwajali wrzawę.
W tej chwili człowiek jakiś nędznej powierzchowności podskoczył do nóg Hannona, wyrwał trąbkę z rąk herolda i dmuchając w nią ogłosił, że ma coś ważnego oznajmić.
Na to oświadczenie Spendiusa (gdyż to on był) wywołane w pięciu językach: greckim, łacińskim, galijskim, libijskim i balearskim; wodzowie śmiejąc się i dziwiąc, odpowiedzieli: — Mów, mów.
Spendius zawahał się, drżąc, potem, zwróciwszy się do Libijczyków najliczniej zebranych, wyrzekł:
— Czy słyszycie nikczemne groźby tego człowieka?
Hannon widocznie nie rozumiał po libijsku, gdyż nie odezwał się wcale, a Spendius dla dalszej próby powtarzał to samo w innych narzeczach barbarzyńców.
Oni zaś słuchali zdumieni, potem zaś sądząc, że rozumieją, zgodnym ruchem schylili głowy na znak potwierdzenia.
Wtedy Spendius zaczął gwałtownie wygłaszać:
— On mówi, że Bogowie innych ludów, to tylko złudzenia przy Bogach kartagińskich. Nazywa was podłymi złodziejami, kłamcami i psami; utrzymuje, że Rzeczpospolita z waszego powodu musi płacić haracz Rzymianom. Przez wasze nadużycia pozbawioną jest pachnideł, niewolników i sylfium, gdyż wyście zadarli z pasterzami na granicach Cyreny. Obiecuje, że winni będą ukarani i wylicza kary was czekające; pędzenie do brukowania ulic, uzbrajania okrętów, obsługiwania Syssitów, niektórzy zaś mają być wysłani do robót w kopalniach kantabryjskich.
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/45
Ta strona została przepisana.