unoszony ciężkim wiatrem razem z wonią morza i wyziewami murów ogrzanych dziennym skwarem. Nie ruchome fale, błyszcząc, opasały Kartaginę, księżyc bowiem jednocześnie rozlał swe światło na zatokę otoczoną górami i na jezioro Tunisu, kędy ptaki zwane czerwonakami, tworzyły długie różowe szeregi, podczas gdy z drugiej strony pod katakumbami wielka laguna solna migotała jak kawał srebra. Błękitne sklepienie niebios skłoniło się do horyzontu, ku dolinom kurzącym się i ku zamglonemu morzu, a na szczycie Akropolu piramidalne cyprysy okalające świątynię Eschmuna chwiały się, wydając szmery niby fala bijąca zwolna a nieustannie o tamę portu poniżej murów miasta.
Salammbo weszła na taras pałacu, prowadziła ją niewolnica niosąca na misie żelaznej rozpalone węgle. W środku tarasu znajdowało się małe łoże z kości słoniowej, nakryte skórą rysią i poduszkami z piór papugi, ptaka wieszczego poświęconego bogom. W czterech rogach umieszczone były cztery długie kadzielnice napełnione lawendą, kadzidłem, cynamonem i mirrą. Niewolnica zapaliła wonności. Salammbo spoglądała na gwiazdę polarną; zwolna pokłoniła się czterem stronom nieba i uklęknęła na ziemi posypanej proszkiem lazurowym a tu i owdzie złotem i gwiazdami na podobieństwo firmamentu. Poczem przytuliła łokcie do żeber, a wyciągając przed siebie rozwarte dłonie i kłoniąc się głową opromienioną światłem księżyca, mówiła:
— „O Rabbetna! Baalet! Tanit!“ — a głos jej był żałosny i jakby przyzywający kogoś. — „Anaitis! Mylitta! Athara! Elissa! Tiratha! Przez tajemnicze symbole, przez płodność ziemi, przez wieczyste milczenie, o pani burzliwego morza i pogodnych wybrzeży, o królowo wód, cześć ci niechaj będzie!“
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/51
Ta strona została przepisana.