— Genjusz zapala we mnie żądzę wiedzy, — wołała dziewica. — Przebyłam stopnie schodów wiodących do Eschmuna, boga planet i duchów, zasypiałam pod złotem drzewem oliwnem Melkarta, opiekunem syryjskich kolonij; przebyłam podwoje Baala Khamona, oświeciciela i użyzniacza, składałam ofiary Kabirom, bóstwom podziemnym, bogom gajów, wiatrów, rzek i gór; ale wszyscy oni są zbyt daleko; wysoko, są zbyt nieczuli, czy ty nie pojmujesz? Wtedy gdy ona miesza się z mojem życiem, przepełnia duszę moją; ja drżę pod wpływem wstrząśnień jej wewnętrznych, zdaje mi się, że ona we mnie istnieje i wydobyć się ze mnie pragnie. Zdaje mi się, że już usłyszę jej głos, obaczę oblicze, że mię światłość olśniewa, gdy nagle popadam znowu w ciemności.
Schahabarim milczał. Ona patrzyła na niego błagającem spojrzeniem. Nareszcie kapłan dał znak wyjścia niewolnicy, która nie pochodziła z rasy chananejskiej. Taanach zniknęła, a Schahabarim, podniósłszy rękę do góry, tak zaczął mówić:
— Przed bogami były ciemności tylko, unosił się dech ciężki i niewyraźny, jak świadomość człowieka pogrążonego we śnie. Poczem ten dech stężał, wydając Żądzę i Obłok, a Żądza i Obłok wydały Materję pierwotną. Była to woda mulista, czarna, lodowata, głęboka. Zawierała ona potwory bardzo małe, niepołączone jeszcze cząstki kształtów mających powstać, a które są wyobrażone na ścianach świętych przybytków.
Materja zgęstniała. Stała się jajem. Poczem pękła i jedna połowa utworzyła ziemię, druga firmament. Słońce, księżyc, wiatry, chmury wystąpiły, a na huk piorunu zbudziły się rozumne zwierzęta. Wówczas Eschmun roztoczył się w sferze gwiaździstej; Kahmon począł promienieć w słońcu; Melkart ramionami swemi
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/57
Ta strona została przepisana.