czasem kapłan jaki, okryty posępnej barwy płaszczem, z bosemi nogami i w śpiczastej czapce.
Widok Kartaginy drażnił barbarzyńców. O ile ją bowiem podziwiali, o tyle nienawidzili. Pragnęliby byli jednocześnie zburzyć ją i zamieszkać. Lecz cóż mieli począć w porcie wojennym wzmocnionym trzema murami. A do tego, po za miastem z głębi Negary ponad akropolem ukazywał się pałac Hamilkara!...
Wzrok Mathona bezustannie tam był zwrócony. Wdrapywał się na drzewa oliwne, zaglądając w tę stronę przyćmionemi od słońca oczyma.
Wiszące ogrody były opustoszone, drzwi czerwone z czarnym krzyżem zostawały stale zamknięte.
Więcej jak dwadzieścia razy okrążył on szańce upatrując jakiej szpary, którąby mógł się wcisnąć.
Jednej nocy rzucił się w zatokę i przez trzy godziny płynął bez oddechu, a przybywszy do stóp Mappalu próbował wdrapać się na przylądek. Pokrwawił nogi, połamał paznokcie, wreszcie spadł w wodę i musiał powrócić.
Ta niemoc do rozpaczy go doprowadzała. Zazdrościł Kartaginie posiadania w swoich murach Salammbo. Dawna odrętwiałość opuszczała go, a na jej miejsce ogarnął go szalony zapał do czynów. Przechadzał się gwałtownym krokiem po polu z rozognionem licem, płonącemi oczyma i głosem chrapliwym, lub zasiadał nad wodą, wstrząsając piasek swym długim mieczem.
— Popuść cugle twemu gniewowi, jak rumakom, które wóz unoszą — mawiał Spendius — krzycz, przeklinaj, niszcz i morduj wokoło. Niechaj krew łagodzi twą boleść, a ponieważ nie możesz zaspokoić swojej miłości, nasyć twą nienawiść. To cię uleczy.
Mathon objął dowództwo swoich żołnierzy, powtarzał z nimi bezustannie męczące ćwiczenia, a oni
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/62
Ta strona została przepisana.