czepić haky, które rzucony spadał bezustannie, musieli więc dla wyszukania jakiej dogodnej szczeliny iść po gzymsach, które na każdym rzędzie łuków znajdowali coraz węższemi. Wkrótce lina się zwolniła i parę razy była bliską zerwania. Trudna to była przeprawa, zanim nareszcie dostali się na najwyższą platformę. Spendius od czasu do czasu schylony dotykał swą ręką kamieni.
— To tam — rzekł nakoniec, — zaczynajmy — i dźwigając oszczep przyniesiony przez Mathona zaczęli wyważać jedną płytę kamienną.
W tymże czasie dostrzegli zdaleka grupę jeźdźców cwałujących bez cugli. Złote bransolety błyszczały wśród lekkich fałdów ich okryć. Na czele tego odziału galopował człowiek z kitą piór strusich na głowie i z lancą w każdej ręce.
— Narr-Havas — wykrzyknął Matho.
— Mniejsza o to — mruknął Spendius i skoczył w otwór zrobiony przez wyważenie płyty.
Następnie Matho próbował wypchnąć jeden z bloków, lecz z braku miejsca niepodobna mu było poruszyć łokciami.
— Idź dalej — mówi Spendius, — my tutaj powrócimy zaraz. I szli według kierunku ujścia wody. Byli w niej zanurzeni do pasa i wkrótce stracili grunt pod stopami; musieli płynąć. Kanał był tak wąski, że się ustawicznie trącali o jego ściany, a woda płynęła prawie pod samą płytą tak, że kamień odrapywał im twarze.
Nagle bieg jej porwał ich z sobą. Ciężkie grobowe powietrze przygniotło im piersi, zsunęli głowy na ramiona, ścisnęli kolana i wyciągnięci, zduszeni, chrapiący, prawie nieżywi lecieli jak strzały wśród zmroków. I znowu otoczyła ich zupełna ciemność, obfitość wód podwoiła się znacznie, czuli, że lecą
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/79
Ta strona została przepisana.