Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/80

Ta strona została przepisana.

w jakąś przepaść. Kiedy po chwili wypłynęli na powierzchnię, musieli pozostać czas jakiś leżąc nieruchomo i wdychając z upojeniem powietrze; przed niemi ciągnęły się szeregi arkad rozdzielających małe sadzawki przepełnione wodą. Małe otwory w suficie przepuszczały bladawą jasność, która odbijała się w falach wody jak kręgi świetlane, a ciemność panująca wkoło powiększała przestrzeń do nieskończoności. Najmniejszy odgłos wywoływał donośne echo
Spendius i Matho płynęli pomiędzy arkadami dalej. Dwa rzędy maleńkich sadzawek znajdowały się równolegle z obydwóch stron. Oni wśród nich błądzili, kręcili się i wracali bezustannie. Nakoniec poczuli ziemię pod nogami, był to bruk galerji ponad studniami.
Wtedy postępowali z wielką ostrożnością, dotykali ścian, szukając wyjścia jakiego; lecz nogi im się tak ślizgały, że wpadali czę sto w próżne zagłębienia. Podnosili się z trudnością i znowu utykali, a to wszystko więcej męczyło, aniżeli pływanie w wodzie. Oczy się im zamykały mimowolnie i umierali prawie ze znużenia.
Spendius nareszcie uczuł pod ręką kratę, która, popchnięta silnie, ustąpiła, i wtedy ujrzeli się na stopniach schodów. Drzwi z bronzu znajdowały się u góry. Sztabę zamykającą usunęli rękojeścią puginału i świeże powietrze wionęło na nich.
Noc cicha, milcząca i niedościgła wyniosłość niebios rozwinęła się przed niemi. Ciemne drzew bukiety rozrzucone pomiędzy murami, stały nieruchome. Miasto było pogrążone w spoczynku, tylko gdzieniegdzie ogniska strażników świeciły jak upadłe gwiazdy.
Spendius, który przebył trzy lata w ergastuli, nie znał dobrze położenia miejsca, a Mathon sądził,