Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/85

Ta strona została przepisana.

Nikt nie zwykł dalej wstępować; sami tylko kapłani mieli prawo tam otwierać; świątynia nie była uważana jako miejsce zbierania się ludu, ale jako przybytek szczególny bogini.
— Nie pomyślałeś o tem — rzekł Matho, — przedsięwzięcie jest niepodobnem. Wracajmy.
Spendius jednak badał jeszcze mury. On pragnął dostać zasłony nie dla tego, ażeby wierzył w jej cudowność, gdyż uznawał tylko Wyrocznie, ale że był przekonany, iż Kartagińczycy, pozbawieni tej świętości upadną na duchu. Teraz, wyszukując przejścia, cofnął się nieco. Ujrzeli wśród gajów terebintu budynki szczególnego kształtu. Gdzieniegdzie wznosił się tutaj kwadrat kamienny, wielkie jelenie błądziły swobodnie, depcąc jodłowe szyszki rozsiane po ziemi. Przybyli teraz pomiędzy dwie długie galerje ciągnące się równolegle. Szeregi małych komórek otwierały się przed niemi. We wnętrzach widać było porozwieszane na cedrowych słupach tamburina i cymbałki. Kobiety uśpione spoczywały na rozciągniętych matach. Ciała ich napojone wonnemi maściami wydawały zapach kadzideł, były zaś tak utatuowane, obwieszone naszyjnikami, obrączkami, umalowane cynobrem i antymonem że gdyby nie jednostajny oddech poruszający ich piersi, możnaby je było wziąć za bożyszcza rzucone o ziemię.
Dalej w fontannie ocienionej lotusem pływały ryby podobne do tych, które były w ogrodzie Salammbo; w głębi zaś przy ścianie wznosiła się winna latorośl, której gałązki i grona były ze szmaragdów. Połysk drogich kamieni wśród malowanych kolumn rzucał dziwaczną grę świateł na oblicza uśpionych. Matho zaledwie oddychał w gorącej atmosferze, jaka panowała w tych ogrodzeniach cedrowych wśród wszystkich symbolów obfitości, wśród zapachów i oddechów