Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/9

Ta strona została przepisana.

z potraw zmieszana z wyziewami tylu oddechów opadała na liście. Słychać było jednocześnie klaskanie szczęk, gwar rozmów, śpiewy, uderzenia, stuk rozbijanych w kawałki waz kampańskich, lub dźwięki srebrnych półmisków.
Razem z pijaństwem ogarniającem biesiadników zaczęto przypominać sobie niesprawiedliwości Kartaginy. W istocie Rzeczpospolita wycieńczona wojną opuściła zgromadzone w mieście najemnicze bandy. Generał Giskon rozsądnie sobie postąpił, odprawiając do miasta jedne po drugich kolejno, co ułatwiało wypłatę należnego im żołdu. Rada jednak sądziła, iż zwłoką skłoni te tłumy do pewnych ustępstw, a tymczasem ujrzano wkrótce, że niepodobna będzie je zaspokoić.
Dług ten wraz z trzema tysiącami dwieście talentów eubejskich, żądanych przez Lutacjusza, czynił najemników, równie jak Rzym, groźnych dla Kartaginy. Bandy najemnicze rozumiały to dobrze a oburzenie ich wybuchało w złorzeczeniach i rozpuście.
Nakoniec zażądali uroczystego festynu na obchód jednego ze swoich zwycięstw, i stronnictwo pokojowe przystało na to, mszcząc się na Hamilkarze, który długo podtrzymywał wojnę. Wojna była skończoną wbrew pragnieniu Hamilkara, który zwątpiwszy o Kartaginie, złożył już dowództwo w ręce Giskona; przecież w wyznaczeniu jego pałacu na przyjęcie jurgieltników była chęć wywarcia na Hamilkarze choć w części tej nienawiści, jaką uczuwano dla najętych tłumów. Koszta uroczystości były niezmierne, a on sam je ponosił. Dumne, że zmusiły do ustępstwa Rzeczpospolitę, bandy te najemnicze sądziły, iż niedługo będą mogły wracać do domów z ceną krwi swojej zawartą w kapiszonach płaszczów. Dzisiaj przecież rozmarzonym pijatyką, poświęcenia ich i dzieła wydały się nadzwyczajnemi