Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/98

Ta strona została przepisana.

Balearczyków; tutaj, zatrzymawszy się, zbladł jak przed nieuchronną śmiercią. Widział swą zgubę, a tłumy biły z radości oklaski.
Dobiegł do wielkiej zamkniętej bramy, lecz ta była gruba, dębowa, z żelaznemi zamkami i ze spiżowem okuciem. Matho daremnie rzucał się na nią.
Lud tupał z dziką uciechą, widząc próżne jego usiłowania. Lecz wtedy on porwał swój sandał i opluwszy go „wypoliczkował” nim niewzruszone ściany bramy. Uchodziło to za najwyższą obelgę.
Całe miasto zawyło z wściekłości, zapomniano o welonie i wszyscy lecieli rozszarpać śmiałka. Matho powiódł po tłumach błędnemi oczyma, puls bił gwałtownie w jego skroniach; czuł, iż wpada w stan nieświadomości, jakiego zwykle doznają pijani. W tejże chwili spostrzegł łańcuch długi spuszczony do kierowania belką zamykającą bramę. Jednym skokiem uczepił się tego łańcucha, ciągnąc go rękami i nogami, aż zdołał otworzyć olbrzymie wrzeciądze.
Kiedy był już za bramą, zdjął ze szyi wielką zasłonę i trzymał ją wysoko nad głową.
Zwoje bogatej materji unoszone wiatrem morskim odbijały przy słońcu świetnością barw swoich, drogiemi kamieniami i postaciami bogów.
W ten sposób Matho przebył płaszczyznę i dostał się do namiotów żołnierskich, a lud cały zgromadzony na murach ścigał smutnym wzrokiem uchodzącą z nim fortunę Kartaginy.