Cezaryna nie była przyzwyczajona do wymówek w formie tak bezpośredniéj, gdyż całém usiłowaniem jéj życia było robić podług swéj woli, nie dając pozoru do nagany. Jakby osłupiała i wpatrzyła się we mnie swemi wielkiemi niebieskiemi oczyma, nie mogąc znaleźć wyrazu na skarcenie mego zuchwalstwa.
— Moje kochane dziecko — rzekłam do niéj — nie przemawia do ciebie twoja nauczycielka, nie jestem już nią. Jesteś teraz panią samej siebie, wyzwoloną od wszelkiego przymusu; a ojciec twój zapewne ci powiedział, że odtąd nie mogę przyjmować honoraryum za skończone wychowanie; więc między nami istnieją jedynie związki przyjaźni.
— Opuszczasz mię! — zawołała, rzucając się przedemną na kolana ruchem tak mimowolnym i zrozpaczonym, że mię to zmieszało; ale lekałam się, czy to nie jest jeden z tych małych dramacików, które odgrywa z przejęciem, śmiejąc się z nich w godzinę potém.
— Nie myślę cię pani opuszczać z tego powodu, odparłam — chyba że...
Przerwała mi.
— Mówisz mi pani, nie kochasz więc już! Jeżeli mi mówić będziesz pani, ja nie słucham i pójdę płakać w swoim pokoju.
— No dobrze, dobrze, nie opuszczę cię, chyba że zmusisz mię do tego, żartując sobie z moich obowiązków i uczuć.
— Jakżeżby mi to mogło przyjść do głowy?
— Już ci powiedziałam, że nie żalę się na ciebie
Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/100
Ta strona została przepisana.