Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/105

Ta strona została przepisana.

najniemożliwszy z kaprysów. Dopełnia miary swego szaleństwa mówiąc o nim panu w obec mnie. Jest to brak względów, brak poszanowania dla mnie, i widzisz mię pan daleko więcéj obrażoną, aniżelibyś pan mógł uczuć taką obrazę.
P. Dietrich, osłupiały z powodu mojéj mowy, patrzał na mnie swemi pięknemi, przenikliwemi Oczyma. Przystąpił do mnie i całując w rękę:
— Zgaduję o kogo tu idzie — rzekł. A więc Cezaryna go zna?
— Mówiła z nim wczoraj po raz pierwszy.
— A zatém nie może go kochać! a on?...
— On mną się brzydzi odpowiedziała Cezaryna.
— No, to bardzo dobrze — rzekł p. Dietrich uśmiechając się — więc to dlatego! Dobrze! moje dziecko staraj się, żeby się pokochał; ale uprzedzam cię o jednéj rzeczy: trzeba go będzie zaślubić, bo ja nie pozwolę nałożyć na kogoś innego wymagania, któremu p. de Rivonnière się poddał. Wczoraj na balu spostrzegłem śmieszność jego położenia. Wszyscy pokazywali go sobie z uśmiechem, uchodził za głupca; ty zapewne uchodzisz za żartownisię, a uchodzić za kokietkę — to krok stąd tylko.
— Dobrze! kochany ojcze, nie będę uchodziła kokietkę, zaślubię tego którego wybieram.
— Czy zgadzasz się na to panno de Nermont? — zapytał p. Dietrich.
— p. Nie, panie, odpowiedziałam-formalnie się