szczęścia znikną, jako dym. Zabiję każdego co się do niéj zbliży.
— Chcesz więc pan narazić swe życie dla zawiedzionéj miłości?
— Życia nie narażę, zabiję, zamorduję jeżeli tego potrzeba będzie, ale słowa swego nie złamię.
— A potém.....
— Potém nie będę czekał aż mię powleką przed trybunał, sam wymierzę sobie sprawiedliwość.
To mówiąc markiz, blady, z ponurym ogniem w oczach, wziął za kapelusz; napróżno starałam się go zatrzymać.
— Dokąd pan idziesz? mówiła — pan do nikogo pretensyi mieć nie możesz.
— Pójdę — odrzekł — i zostanę szpiegiem i dozorcą więziennym Cezaryny. Ani kroku nie zrobi, nie napisze ani słowa, żebym o tém nie wiedział.
I wyszedł, siłą prawie mnie odpychając.
Pobiegłem do Cezaryny, która położyła się już i napół zasypiała. Sen miała prędki i spokojny, jak człowiek którego sumienie jest zupełnie czyste albo kompletnie nieme. Opowiedziałam jéj co zaszło; słuchała mię prawie z uśmiechem.
— No — rzekła — wracam mu honor, temu poczciwemu Rivonnière! Niesądziłam, że mam do czynienia z miłością tak energiczną. Ta wściekłość więcéj mi się podoba niż jego płaska uległość. Zaczynam wierzyć, że on rzeczywiście zasługuje na moję przyjaźń.
— I na twą miłość może?
Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/120
Ta strona została przepisana.