— Pociesz się, kochana ciociu, mam kochankę równie młodą, a piękniejszą od panny Dietrich.
— Co ty mówisz? ty masz kochankę, ty?
— A tak! to cię zadziwia?
— Nigdyś mi o tém nie powiedział!
— Nigdyś mnie o to nie pytała.
— Nie śmiałabym; jest jakaś wstydliwość nawet między matką a synem.
— A zatém lepiéjbym był zrobił gdybym o tém nie wspominał; dajmy temu pokój.
— Ależ nie, cieszy mię bardzo, żem się o tém dowiedziała. Wielki urok jaki na Cezarynę rzucałeś pochodził ztąd, że przypisywała ci niewinność anielską.
— Powiedz p. Dietrich, że już jéj nie posiadam.
— Ale zkąd bierzesz czasu na posiadanie kochanki?
— Ztąd, że oddaję jéj cały czas, którym mogę Rozporządzać, że nie uczęszczam na zabawy światowe, i nie tracę ani minuty poza obrębem mojéj pracy i moich uczuć.
— A, to tak! czy jesteś szczęśliwy?
— Bardzo szczęśliwy, moja droga ciociu.
— Wielce cię kocha?
— Nie, nie wielce, ale bardzo.
— To znaczy, że cię nie uszczęśliwia.
— Chcesz wszystko wiedzieć?
— Ależ tak, na Boga, kiedy już wiem trochę.
— Dobrze więc!... posłuchaj ciociu.... Będzie temu dwa lata, dwa lata i kilka miesięcy, w interesie mojego pryncypała jechałem do innego wydawcy,
Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/127
Ta strona została przepisana.