że i na nieszczęście, bo przywiązałaby się do życia wychowania dziecka. Od kilku tygodni większą niż kiedyindziéj wzbudzała litość; matka chciała, żeby się sprzedała jakiemuś rozpustnemu starcowi, którego znam dobrze, ale którego imienia nie powiem: jest to najbogatszy mój klijent i uchodzi za największego filantropa. To prześladowanie stało się tak drażniącém, że Małgorzata straciła głowę i dzisiaj starała się zabić dla uniknięcia smutnego przeznaczenia, które ją ściga. Nie wiem, czy jéj pan oddałeś przysługę ocalając ją, ale spełniłeś swój obowiązek i koniec końców ocaliłeś pan stworzenie dobre, które byłoby uczciwém gdyby miało dobrą matkę.
— Czy jej pan nie otworzysz swego domu, panie doktorze, albo nie znajdziesz gdzie miejsca dla niej?
— Zrobiłem co mogłem: ale matka nie chce, ażeby jéj zdobycz wyrwano. Położenie moje w okolicy nie pozwala mi dokonać porwania małoletniéj.
— Cóż się więc stanie z tą nieszczęśliwą?
— Zgubi się albo zabije.
Taka była konkluzya lekarza. Był dobrym ale tyle miał do czynienia z nieszczęściami i biedami, zdecydował się wreszcie patrzéć spokojnie na upadek, cierpienie lub śmierć!
Nazajutrz wróciłem do Małgorzaty ze stałém postanowieniem; znalazłem ją samą, blada jeszcze i słaba. Matka obiegała swoich znajomych z robotą. Biedna dziewczyna ujrzawszy mię, zapłakała.
Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/131
Ta strona została przepisana.